poniedziałek, 29 czerwca 2015

Kaiserschmarrn czyli omlet cesarski

Kaiserschmarrn to danie pochodzące z kuchni austriackiej, ale obecne w wielu innych krajach, również u nas. I jak wiele dań ma swoją legendę, a nawet dwie - na ile prawdziwe trudno ocenić.
Pierwsza z nich mówi, że znana z dbałości o figurę cesarzowa Sisi poprosiła kucharza o przygotowanie lekkiego deseru. Ten do jajek dodał niewiele mąki, trochę mleka, cukru i usmażył puszysty omlet, który jeszcze na patelni porwał na kawałki. Deser podany z kompotem śliwkowym nie bardzo przypadł do gustu cesarzowej, za to zachwycił Franciszka Józefa, który od tej pory kazał przygotowywać sobie omlet regularnie.
Druga z nich głosi, że podobno pewnego wieczoru cesarz Franciszek Józef, nie mając ochoty na wspólną wieczerzę z cesarską rodziną, poprosił o placek naleśnikowy, który miał mu zostać podany do pokoju. Kucharz zajęty przygotowaniami kolacji przypiekł placek, a gdy szybko próbował go odwrócić, ten mu się połamał. Kucharz nie miał czasu na przygotowanie placka jeszcze raz, więc poszarpał go do końca, posypał cukrem pudrem, żeby ukryć przypalenia i podał cesarzowi oznajmiając, że wymyślił nowe danie. I tak oto niedopilnowany placek stał się ulubionym daniem cesarza. Stąd też nazwa Kaiserschmarrn – Kaiser znaczy cesarz, a schmarren – skrawki.
(Historia omletu pochodzi z książki pt. „Przysmaki światowej sławy”)
Pierwszy raz z tym omletem spotkałam się na blogu Hani-Kasi jakieś 4 lata temu. Wcześniej robiłam głównie na wytrawnie. Ale odkąd Hania podzieliła się przepisem, to ten omlet na dobre rozgościł się w moim menu. Nie robię go bardzo często, ale raz na jakiś czas, w niedzielny poranek, gdy jest więcej luzu sięgam po jajka, konfiturę i robię śniadanie na słodko.
Od czasu, gdy znalazłam ten przepis eksperymentowałam z proporcjami, te które podaję są dla mnie idealne – omlet wychodzi puszysty i lekki. Można dodać do niego rodzynki, żurawinę czy orzechy. Do samego omletu nie dodaję zbyt wiele cukru, bo podaję go ze słodkimi domowymi konfiturami truskawkowymi (mogą być każde inne) i mielonym cukrem waniliowym domowej roboty. 
 

Składniki na 2 porcje:
4 duże jajka
1 łyżka cukru waniliowego (u mnie domowy)
100 g mąki pszennej wrocławskiej typ 500 (można zastąpić tortową typ 450)
100 ml mleka (u mnie 2 %)
1 łyżeczka masła klarowanego albo świeżego (klarowane lepsze)
szczypta soli
opcjonalnie 2 łyżki rodzynków namoczonych np. w rumie

Do podania: konfitury (u mnie domowe truskawkowe), świeże owoce, śmietana, jogurt, płatki migdałowe, orzechy itp.


Białka oddzielić od żółtek. Żółtka utrzeć z cukrem waniliowym na kogel mogel, dodać mąkę, ­mleko i zmiksować (w tym momencie wrzucić rodzynki jeśli zdecydujemy się je dodać). Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli, dodać do utartej masy żółtkowej i delikatnie wymieszać, aby nie zniszczyć puszystej struktury białek.
Na patelni roztopić masło, przełożyć masę (trudno mówić o przelaniu, bo masa jest gęsta) i smażyć na wolnym ogniu do ładnego zrumienienia od spodu i lekkiego ścięcia na górze. Przełożyć na drugą stronę - ja sobie pomagam płaskim talerzem – zsuwam omlet na talerz, podkładam patelnię i szybko obracam. Po około 30 sekundach od odwrócenia podzielić omlet na kawałki za pomocą drewnianej albo silikonowej łopatki i dosmażyć na złoto.
Przełożyć na talerze i podawać z dowolnymi dodatkami. 


Można usmażyć dwa omlety na małych patelniach (około 20 cm) albo jeden duży na patelni o średnicy 28 – 30 cm. Ważne, aby ciasto nie było rozprowadzone ani zbyt cienko, ani zbyt grubo, bo w pierwszym wypadku będzie podeszwa, a w drugim może być surowy w środku. Ja wolę opcję z dwoma małymi patelniami. 


sobota, 27 czerwca 2015

Lody jagodowe na serku

Przygotowując konkurs z marką Almette zastanawiałam się nad przepisami, do których te słodkie serki można wykorzystać. I choć początkowo miałam w głowie totalną pustkę, to gdy zaczęłam dumać przepisy rodziły się jeden po drugim. I słodkie i wytrawne dania jawiły się w mojej wyobraźni i przyznam, że sama byłam zaskoczona ich mnogością.
Podzielę się z Wami dwoma przepisami, które wykombinowałam. Dziś pierwszy z nich, czyli lody jagodowe, do których potrzeba tylko czterech składników. Wyszły kremowe, delikatne i bardzo smaczne. 


Składniki na około 700 ml lodów:

300 g schłodzonego serka Almette Jagoda z Maliną (2 opakowania po 150 g)
300 ml mocno schłodzonej śmietanki kremówki 30 %
2 szklanki jagód
2 łyżki cukru pudru (jeśli lody maja być bardziej słodkie można dać 3 – 4 łyżki cukru)


1,5 szklanki jagód zmiksować, dodać do nich serek i wszystko razem ponownie zmiksować. Śmietankę kremówkę ubić, pod koniec ubijania dodać 2 łyżki cukru pudru. Do serka i jagód dodać ubitą śmietankę i wszystko dokładnie wymieszać (ja to zrobiłam trzepaczką blendera). Masa wychodzi dosyć gęsta i nie wymaga chłodzenia przez kręceniem lodów.
Jeśli posiadamy maszynkę do lodów albo sorbetierę to przelać masę i kręcić lody zgodnie z instrukcją własnego sprzętu – u mnie trwało to około 20 minut, masa bardzo szybko gęstniała. Pod koniec kręcenia wsypać resztę jagód, aby owoce zatopiły się w masie. Lody są dobre od razu, ale oczywiście można je wstawić do zamrażarki i wyciągnąć wtedy, gdy przyjdzie ochota.
Gdy maszynki brak wystarczy umieścić lody w pojemniku, w którym będzie można je zmiksować podczas zamrażania. Lody zmiksować dwukrotnie (po pierwszej i po drugiej godzinie chłodzenia).



wtorek, 23 czerwca 2015

Kotlety mielone z jabłkami i majerankiem z piekarnika

Dziś danie z kategorii „jak urozmaicić nudnego mielonego”. Po mielonych z kuskusem i marchewką, które okazały się strzałem w przysłowiową dziesiątkę, przyszedł czas na jeszcze inną wersję. Wyciągnęłam w sobotni wieczór mięso od szynki i dumałam co z niego zrobić na niedzielę. Gołąbki dopiero co były, spaghetti czy lazania odpada, bo makaron jedliśmy dzień wcześniej, więc trzeba było pokombinować. Koleżanka z pracy mówiła mi kiedyś, że robi mielone z jabłkiem. Postanowiłam spróbować i ja. Okazało się jednak, że w mojej szufladzie pod piekarnikiem nie ma żadnej czerstwej bułki ani chleba, więc poradziłam sobie inaczej i dodałam zmielone płatki owsiane i trochę kaszy manny. I zamiast smażyć upiekłam kotlety razem z młodymi ziemniakami w piekarniku. Wyszło bardzo smacznie.



Składniki na 6 dużych kotletów:

500 g mięsa (ja miałam szynkę, ale łopatka czy karkówka będą równie dobre)
1 duże soczyste jabłko (250 g)
1 średnia cebula
1 jajko
1 czubata łyżka kaszy manny
3 czubate łyżki zmielonych płatków owsianych górskich (albo namoczona i odciśnięta kajzerka)
2 łyżki majeranku
1 płaska łyżeczka soli
¾ płaskiej łyżeczki pieprzu
szczypta chili

młode, małe ziemniaki – tyle, ile każda z osób zje
1 – 2 łyżki oleju
sól, chili, ulubione zioła 


Mięso i cebulę zemleć, jabłko obrać, zetrzeć na tarce na średnich oczkach. Do mięsa dodać jabłko, jajko, kaszę mannę, zmielone płatki owsiane (albo namoczoną i odciśniętą  kajzerkę), majeranek i przyprawy. Wyrobić na gładką masę – jeśli wydaje się za luźne można dodać jeszcze łyżkę zmielonych płatków (ewentualnie bułki tartej jeśli dodana została kajzerka), ale nie przesadzać, żeby kotlety nie wyszły zbyt zbite, bo część wilgoci i tak odparuje podczas pieczenia.  Uformować kotlety (u mnie 6 sztuk, ale można zrobić mniejsze – wg uznania).
Ziemniaki oskrobać (albo i nie, jeśli ktoś lubi w łupinkach), wlać olej, dodać ¼ łyżeczki soli, oprószyć ulubionymi ziołami (ja dałam roztarte zioła prowansalskie, odrobinę rozmarynu i trochę chili). Bardzo dokładnie wymieszać, aby ziemniaki były pokryte przyprawami.
Blaszkę do pieczenia posmarować olejem, ułożyć kotlety (można je posmarować niewielką ilością oleju, ale nie jest to konieczne), a obok wsypać ziemniaki. Kotlety przykryć kawałkiem folii aluminiowej. Blachę wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni (góra – dół) i piec 25 minut, po tym czasie kotlety przewrócić na drugą stronę (już nie przykrywać folią), ziemniaki przemieszać i ponownie wstawić do piekarnika na 20 minut. Pod koniec pieczenia (na ostatnie 10 minut) można włączyć termoobieg albo grill, aby kotlety i ziemniaki mocniej przyrumieniły.
Jeśli używamy chudego mięsa, to kotlety można w trakcie pieczenia polać kilkoma łyżkami wody, będą bardziej soczyste. No i zdecydowanie potrzebne tu są małe ziemniaki, duże mogą się przez 45 minut nie upiec.
Podawać z ulubionymi warzywami – u nas była koperkowa surówka z młodej kapusty.
Po ostudzeniu (gdy zostaną) świetnie się sprawdzają jako wędlina na kanapkę. 





poniedziałek, 22 czerwca 2015

Konkurs z Almette

Dziś mam przyjemność zaprosić Was do udziału w konkursie, który przygotowała marka Almette.
Konkurs jest równocześnie przeprowadzany na 10 blogach kulinarnych, a mój blog ma przyjemność brać w tym udział. Pozostałe blogi można zobaczyć na stronie Konkursu.


Zasady konkursu:

1. Należy zapoznać się z regulaminem konkursu dostępnym TUTAJ
2. Przygotować potrawę (nie może to być kanapka) z użyciem wybranego serka marki Almette spośród czterech rodzajów serków z serii Almette Fruit: z gruszką i jabłkiem, z jagodą i maliną, z wiśnią i żurawiną, z morelą i wanilią.
3. Zrobić zdjęcie swojej potrawy (opakowanie serka może, ale nie musi być obecne na zdjęciu)  i wraz z przepisem przesłać je na adres:  

 j.moroch@synertime.pl
 
Zgłoszenie powinno zawierać:
- zdjęcie dania
- nazwę potrawy
- określenie czy jest to przekąska, danie główne czy deser
- czas potrzebny na przygotowanie potrawy
- wszystkie składniki i ich ilość potrzebne do wykonania
- dokładny opis przygotowania
- dane (imię i nazwisko) osoby przygotowującej danie, adres e-mail i miejsce zamieszkania
4. W konkursie mogą wziąć udział wszystkie osoby pełnoletnie, posiadające pełną zdolność do czynności prawnych i posiadające miejsce zamieszkanie na terenie RP. Wysyłając zgłoszenie proszę wziąć pod uwagę możliwość przyjazdu do Warszawy w dniu 11 lipca 2015 r.
5. Każdy uczestnik konkursu może przesłać dowolną ilość zgłoszeń, ale może to uczynić tylko na jednym z 10 blogów (nie ma możliwości wzięcia udziału w konkursie na kilku blogach równocześnie). Zgłoszone przepisy nie mogą być wcześniej nigdzie publikowane.
6. Konkurs trwa od 22 czerwca 2015 r do 4 lipca 2015 roku. W tym czasie można przesyłać zgłoszenia konkursowe. Wyłonienie laureatów nastąpi 6 lipca 2015 r.
7. Konkurs jest dwuetapowy.
Pierwszy etap to konkursy na 10 blogach - na każdym z blogów zostanie wyłonionych 4 laureatów, którzy w dniu 11 lipca 2015 roku wezmą udział w wydarzeniu kulinarnym i konkursie organizowanym w ramach akcji „Taste the Summer by Almette Fruit”, które obędzie się w Food Lab Studio w Warszawie, przy ul. Racjonalizacji 5. Udział w konkursie finałowym reguluje odrębny regulamin dostępny dla tego wydarzenia, który znajduje się na stronie organizatora – TUTAJ.
Organizator zapewnia zwrot kosztów dojazdu dla osób spoza Warszawy.
8. Nagrody.
Każdy z 4 laureatów otrzyma designerski fartuch marki COOKie o wartości 232 zł i zestaw produktów Almette, a tym samym uzyska możliwość wzięcia udział w finałowym wydarzeniu, o którym mowa w punkcie 7. Finałowa czwórka pod okiem „swojego” blogera powalczy o główną wygraną, którą będzie zestaw noży Fiskars o wartości 404,21 zł (po jednym zestawie dla każdej z 4 osób ze zwycięskiego zespołu).  Do każdej nagrody dołączona jest nagroda pieniężna, która stanowi podatek, który zostanie przekazany do właściwego Urzędu Skarbowego.


Turniej finałowy poprowadzi pasjonat sztuk kulinarnych, autor znanych programów kulinarnych David Gaboriaud.
Zapraszam do zabawy.

niedziela, 21 czerwca 2015

Zapiekanka makaronowa z polędwiczką wieprzową, bobem i papryką

Zapiekanki makaronowe to całkiem fajne dania, choć nie powiem, że są bardzo szybkie do zrobienia, bo trochę czasu trzeba im poświęcić. Ale mają tę zaletę, że można przygotować ją wcześniej, a potem tylko wstawić do piekarnika i szybki obiad gotowy. Tak było i u nas. Zapiekankę przygotowałam sobie dzień wcześniej i wstawiłam do lodówki. Planowaliśmy całe sobotnie przedpołudnie poza domem, więc trzeba było wykombinować coś, co będzie można szybko zrobić po powrocie, aby zjeść ciepły posiłek.


Składniki na 4 porcje:

300 g dowolnego krótkiego makaronu (u mnie kolorowe creste di galli, tzw. grzebienie koguta)
600 g polędwicy wieprzowej
500 g bobu
2 czerwone papryki
2 duże cebule
2 łyżki tartego parmezanu
500 ml passaty
sól, pieprz,
ulubione zioła – u mnie oregano, bazylia i rozmaryn
2 łyżki oleju
około 100 -150 g mozzarelli (tartej albo w plastrach)


Polędwicę oczyścić z białych błonek i pokroić w grubą kostkę. Makaron ugotować al dente w dużej ilości lekko osolonej wody. Bób ugotować w wodzie z dodatkiem soli i cukru (½ łyżeczki soli, ½ łyżeczki cukru), ostudzić i obrać z łupinek (jeśli ktoś lubi może nie obierać). Cebulę pokroić w drobną kostkę, a paprykę na kawałki. Na patelni rozgrzać olej, wrzucić pokrojoną polędwicę i na mocnym ogniu krótko obsmażyć do lekkiego zrumienienia. Przełożyć do miski, posolić i oprószyć pieprzem. Na patelnię po smażeniu polędwiczek wrzucić cebulę, zeszklić ją, dodać paprykę i razem smażyć 2 – 3 minuty. Wlać passatę, całość zagotować, doprawić do smaku solą, pieprzem, ewentualnie odrobiną cukru jeśli trzeba. Dodać zioła i gotować 2 – 3 minuty do lekkiego zgęstnienia.
Makaron, podsmażoną polędwicę, bób i tarty parmezan wymieszać, przełożyć do naczynia żaroodpornego (albo pojedynczych naczyń do zapiekania), wlać sos.
Piekarnik nagrzać do 200 stopni (góra - dół), wstawić naczynie i zapiekać 15 minut, wyciągnąć, posypać tartym serem (mój był w plastrach), górę oprószyć ziołami i wstawić do piekarnika na 5 minut, aby ser się rozpuścił.



sobota, 20 czerwca 2015

Lody czekoladowe

Zielonooki uwielbia lody czekoladowe i w zasadzie z myślą o nim one powstają, ja nie tykam, bo to nie moja bajka.
Tym razem zrobiłam lody czekoladowe na bogato, bo i żółta i śmietana i czekolada – istne szaleństwo. Gdy zabierałam się za lody, to Zielonooki stwierdził, że nie mam robić dużo, no to nie zrobiłam dużo. Wpadli znajomi i załapali się na świeżo ukręcone lody, po czym padło pytanie „Nie ma już, tak mało zrobiłaś?” - normalnie nie dogodzisz.
Lody okazały się bardzo smaczne. Rzeczywiście z tej porcji nie wychodzi ich bardzo dużo – około 600 ml.
Do zdjęcia wyrwałam miseczkę Zielonookiego i musiałam się streszczać, bo lody się topiły, a on czekał aż mu je oddam.


Składniki na około 600 ml lodów:

250 ml mleka
200 ml śmietanki kremówki (u mnie 30 %, ale może być 36%)
2 żółtka z dużych jajek
60 g cukru (użyłam drobnego cukru do wypieków)
100 g gorzkiej czekolady
2 łyżki dobrego gorzkiego kakao

dodatkowo: płatki czekoladowe do posypania


Mleko wlać do rondelka, wsypać kakao i dodać połamaną na małe kawałki czekoladę. Podgrzewać aż do rozpuszczenia czekolady – tak, aby nie było grudek, ale uważać, aby nie zagotować. W razie potrzeby można przecedzić przez sitko.
Żółtka utrzeć z cukrem na jasny kogel mogel, dodać do mleka z rozpuszczoną czekoladą, zmiksować i podgrzewać na wolnym ogniu ciągle mieszając, aż masa zacznie gęstnieć – nie dopuścić do wrzenia, bo masa się może zwarzyć. Przygotowaną masę zostawić do wystygnięcia. Śmietankę kremówkę ubić na sztywno, połączyć z masą czekoladową. Całość schłodzić w lodówce albo wstawić na 30 - 40 minut do zamrażarki.
Jeśli posiadamy maszynkę do lodów albo sorbetierę to przelać masę i kręcić lody zgodnie z instrukcją własnego sprzętu – u mnie trwało to około 30 minut. Lody są dobre od razu, ale oczywiście można je wstawić do zamrażarki i wyciągnąć wtedy, gdy przyjdzie ochota. U nas nie zdążyły do zamrażarki zawędrować, bo zniknęły od razu po ukręceniu.
Gdy maszynki brak wystarczy umieścić lody w pojemniku, w którym będzie można je zmiksować podczas zamrażania. I co godzinę krótko zmiksować. I tak kilka razy, aż masa będzie bardzo gęsta – zostawić do całkowitego zmrożenia. 


czwartek, 18 czerwca 2015

Sałatka z tortellini i czerwoną fasolą

Ostatnio spodobały mi się sałatki z tortellini, a właściwie to, że robi się je bardzo szybko, można do woli kombinować i przy niewielkim nakładzie pracy i środków można zaskoczyć rodzinę czy znajomych czymś innym, nowym.  Pewnie jeszcze niejedną wymodzę.
Tym razem zamieszałam trochę inaczej i wyszło równie pysznie jak w przypadku pierwszej wersji sałatki. Więc polecam, szczególnie miłośnikom czerwonej fasoli. 


Składniki na dużą salaterkę:

250 g suchych tortellini z dowolnym nadzieniem (ja miałam z szynką)
1 puszka czerwonej fasoli
1 puszka kukurydzy
300 g szynki konserwowej
1 duży albo dwa mniejsze pomidory (około 350 g)
1 ogórek wężowy albo 3 ogórki gruntowe (około 250 g)
pół pęczka posiekanego szczypiorku
2 pełne łyżki majonezu
3 – 4 pełne łyżki jogurtu naturalnego greckiego
1 łyżka pikantnego keczupu
sól i pieprz do smaku

Tortellini ugotować w dużej ilości osolonej wody. Od razu po ugotowaniu wrzucić na pół minuty do miski z bardzo zimną wodą – ten zabieg sprawi, że nie będą się do siebie lepić i pozostaną jędrne. Odcedzić dokładnie i zostawić do wystygnięcia. Pomidora pokroić w drobną kostkę usuwając pestki. Ogórka obrać ze skórki i również pokroić w kostkę. Kukurydzę i fasolę odcedzić, a szynkę pokroić w kostkę.
Do miski rzucić tortellini, pokrojoną szynkę, fasolę, kukurydzę, pokrojone pomidory, ogórki i szczypiorek. Majonez wymieszać z keczupem i jogurtem naturalnym (można dać sam majonez, ale mnie bardziej odpowiada wersja z mieszanym sosem), doprawić solą i pieprzem, wlać do miski, dokładnie wymieszać i gotowe. Schłodzić w lodówce.


niedziela, 14 czerwca 2015

Tiramisu czyli niebiański deser dla dorosłych

Klasyczne, włoskie tiramisu. Przepis na nie zamieściłam już 8 lat temu na starym blogu i w sumie nie wiem dlaczego go nie przeniosłam tutaj, ale już to niedopatrzenie nadrabiam.
Pewnie jeszcze bym zwlekała, gdyby nie włoski tydzień w Lidlu – pojechałam po zakupy, no i przechodząc obok półki z włoskimi produktami pomyślałam, że tiramisu będzie fajnym zwieńczeniem spotkania przy grillu u brata.
Przepis dostałam od mojej kuzynki, a ona od włoskiego cukiernika. Nieznacznie zmieniłam proporcje, tak aby dopasować je do naszego smaku. Ale ze składnikami nie kombinowałam, są te, które zawiera włoskie tiramisu.
Przepisów na ten deser jest wiele, w różnych regionach Włoch przyrządza się go na różne sposoby i oczywiście każdy uważa, że jego deser jest najsmaczniejszy. No i pewnie tak właśnie jest, bo najlepsze jest to, co nam smakuje.
Tiramisu po włosku znaczy „podnieś mnie”, „poderwij mnie” - tira od tirare – podnosić,ciągnąć, mi - mnie, su - do góry, a więc podnieś mnie, unieś mnie, poderwij mnie.
Bo ten deser rzeczywiście porywa, unosi do kulinarnego nieba. Ech, gdyby nie był taki kaloryczny.
Podobno zamiast amaretto można użyć koniaku czy rumu, ale wtedy brakuje tej charakterystycznej włoskiej, migdałowej nuty. Spotkałam się też z wersją tiramisu z bitą śmietaną, ale to już nie ten sam smak, nie ta sama konsystencja. Jeśli ktoś się boi świeżych jajek niech po prostu nie robi tego deseru, bo zamienników nie ma.
Połączenie kawy, amaretto, gorzkiego kakao i cudownego lekkiego kremu z jajek i mascarpone nie ma sobie równych. Zdecydowanie nie jest to deser dla dzieci – bo i kawa i alkohol nie są dla nich wskazane.
Tiramisu można przygotować w foremce prostokątnej albo w szklaneczkach czy pucharkach – wtedy każdy dostanie swoją pojedynczą porcję. Ja moje zrobiłam w dużej blaszce. A dodam jeszcze, że w warunkach letnich, gdy jest wysoka temperatura ten deser nie bardzo nadaje się do dłuższego transportu.


Składniki na dużą blaszkę 8-12 porcji (użyłam prostokątnej tortownicy o wymiarach 35 x 24 cm)

duża paczka (400 g) podłużnych biszkoptów do tiramisu (savoiardi) – zużyłam 44 sztuki (4 mi zostały)
500 g sera mascarpone
5 dużych albo 6 mniejszych jajek (ja użyłam 5 jaj o wadze75 g każde)
100 g drobnego cukru do wypieków
350 ml mocnego espresso (można użyć kawy zaparzanej tradycyjnie)
125 ml likieru amaretto
2 – 3 łyżeczki dobrego ciemnego kakao


Zaparzyć kawę i zostawić do wystygnięcia (ja zrobiłam kawę w ekspresie), wlać do niej amaretto i wymieszać.
Jajka dobrze umyć w ciepłej wodzie, następnie sparzyć przez zanurzenie we wrzątku i opłukać bieżącą letnią wodą – warto wybierać jajka w brązowych skorupkach, bo są mocniejsze (białe mają większe żółtka, ale delikatniejsze skorupki). Białka oddzielić od żółtek. Żółtka utrzeć z cukrem na jasną puszystą masę (najlepiej to zrobić z pomocą miksera/robota), dodać serek mascarpone i krótko zmiksować, do dobrego połączenia składników. Białka ubić na sztywną pianę, dodać do masy serowej i dokładnie wymieszać szpatułką – już nie miksować, żeby krem nie stracił swojej puszystości.
Kawę wlać do miseczki z płaskim dnem (można też użyć małego naczynia prostokątnego, żeby było wygodnie moczyć biszkopty). Biszkopty zanurzać w kawie dosłownie na sekundę czy dwie (bardzo szybko chłoną płyn i robią się miękkie) i układać w przygotowanym naczyniu albo blaszce.
Na pierwszą warstwę biszkoptów wyłożyć połowę kremu, następnie ułożyć kolejną warstwę biszkoptów zamoczonych w kawie i przykryć pozostałym kremem. Wyrównać i wstawić do lodówki na minimum 5 godzin, aby krem się ściągnął (można zrobić dzień wcześniej i chłodzić całą noc). Tuż przed podaniem oprószyć górę kakao (najlepiej przez nieduże sitko).
Kroić na porcję i podawać.

Ps. Do przygotowania tego deseru użyłam prostokątnej tortownicy (z odpinanym brzegiem), co zdecydowanie ułatwiło krojenie i przekładanie tiramisu na talerzyki. Z naczynia szklanego ciężko wyciągnąć, szczególnie pierwszy kawałek. 




czwartek, 11 czerwca 2015

Raffaello Eli

Przepis na to ciasto jest w naszej rodzinie od 20 lat z kawałkiem. Ja dostałam go od mojej bratowej i właśnie jako "Raffaello Eli" mam zapisany, a od kogo ona go ma nie mam pojęcia. W każdym razie zapisany w kajecie lekko się rozmywa (chyba nigdy tego kajetu nie przepiszę, a przydałoby się, oj przydało). Dawno nie piekłam tego ciasta, ale wróciłam do przepisu i upiekłam na moje 40-ste urodziny. Jednak w styczniu nie udało mi się zrobić zdjęć, bo ciasto się rozeszło i do zdjęć nic nie zostało. Więc powtórzyłam je na moje majowe imieniny i mogę się podzielić z Wami przepisem.
Trochę go zmieniłam przez te lata, piekę swój biszkopt i masę robię z dodatkiem mleka kokosowego, ale założenie jest takie samo. Dodatek mleka kokosowego sprawia, że całość jest jeszcze smaczniejsza. Zdecydowanie warto zainwestować te kilka złotych więcej.


Składniki na blaszkę 33x23 cm:

Biszkopt:
4 duże jajka (używam jajek o wadze ok. 75 g)
2/3 szklanki* (130 g) cukru (dałam domowy waniliowy)
2/3 szklanki szklanki (115 g) mąki pszennej tortowej typ 450
1/3 szklanki (50 g) skrobi (mąki) ziemniaczanej
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka octu

Masa:
1 litr mleka (u mnie 800 ml mleka kokosowego + 200 ml zwykłego mleka 2% - można użyć dowolnego mleka, wg uznania)
1 szklanka (160 g) mąki pszennej wrocławskiej typ 500
2 czubate łyżki (60 g) skrobi (mąki) ziemniaczanej
1 szklanka (200 g) cukru (dałam domowy waniliowy)
kilka kropel esencji waniliowej albo ½ olejku waniliowego
200 g miękkiego  masła (u mnie 82 %)

Poncz:
½ gorącej szklanki wody
1 łyżka cukru
1 łyżka soku z cytryny

Dodatkowo:
150 g wiórków kokosowych
1,5 łyżki masła
1,5 łyżki cukru

*Używam szklanki o pojemności 250 ml

Żółtka oddzielić od białek. Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę, dodając partiami cukier (nie wszystko od razu). Do żółtek dodać proszek do pieczenia i ocet, szybko wymieszać (masa spieni się i odbarwi) i dodać do białek. Ubić razem, a na końcu dodać obie mąki i delikatnie wymieszać łopatką (już nie miksować)
Dno blaszki wyłożyć papierem do pieczenia albo posmarować masłem i posypać mąką. Ciasto przelać do tortownicy. Wstawić do nagrzanego piekarnika.
Piec około 30 minut, 160 - 180 stopni (u mnie 160 stopni w termoobiegu). Wyciągnąć z blaszki, ostudzić i przekroić na pół.

600 ml mleka zagotować z cukrem. Do pozostałego zimnego mleka dodać mąkę pszenną, skrobię ziemniaczaną, esencję albo olejek waniliowy. Do gotującego się mleka wlać to z mąką i zapachem. Gotować przez kilka minut na małym ogniu cały czas mieszając. Masa budyniowa będzie powoli gęstniała, ale trzeba gotować tak długo, aż straci smak surowizny (ja po prostu próbuję) i stanie się bardzo gęsta (pod sam koniec będzie się ciężko mieszało). Gotowy budyń zostawić do całkowitego wystygnięcia. Miękkie masło utrzeć mikserem na puszystą masę ( mnie wyręczył robot), dodawać po łyżce zimnego budyniu ciągle miksując na średnich obrotach i tak aż do wykorzystania całego budyniu. Pod koniec można zwiększyć obroty na najwyższe. Krem powinien być gładki, gęsty i bez grudek.
Na patelni rozgrzać masło, wsypać 1 łyżkę cukru, wymieszać. Dodać wiórki kokosowe i podsmażyć je na złoto – od razu po zrumienieniu ściągnąć z patelni, aby się nie przypaliły, bo będą gorzkie.
Jedną część biszkoptu skropić ponczem, wyłożyć 2/3 masy, przykryć drugim blatem biszkoptu, który również nasączyć. Posmarować pozostałą masą i posypać przestudzonymi wiórkami kokosowymi. Lekko docisnąć wiórki do masy i schłodzić ciasto w lodówce. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...